Powierzając swemu Kościołowi depozyt Pisma św., nie chciał Bóg, by ono w rękach pasterzy i wiernych było księgą zamkniętą, lecz wyposażył tenże Kościół w nieomylne nauczycielstwo, dające możność tłómaczenia, jaki jest sens jego słowa pisanego. To posłannictwo zostało uroczyście orzeczone przez Koncylium Trydenckie i Watykańskie: Sancta mater Ecclesia, Cuius est judicare de vero sensu et interpretatione Scripturarum sanctarum: "Święty Kościół, matka nasza, do którego należy rozstrzygać o prawdziwym sensie i wykładzie Pisma św." (Trid. Sess. IV et Vatic. Sess. III, cap. 2).
Nowatorowie XVI wieku nie chcą przyznać tego prawa Kościołowi nauczającemu, a przyznają je natomiast każdemu z osobna członkowi Kościoła wierzącego. Biblia objaśniona wedle rozumienia osobistego każdego poszczególe wierzącego - oto dla nich wyłączna zasada wiary. Aby usprawiedliwić ten podstawowy dogmat swej doktryny, jedni utrzymują, że Biblia tłómaczy się sama przez się tak, iż nie potrzebuje tłómacza, inni twierdzą, że Duch Św. sam się podejmuje objaśniać swe słowo przez światło wewnętrzne, jakie roztacza w umysłach i przez namaszczenie niebieskie, którego udziela sercom.
Nie trudno dostrzedz, po której stronie znajduje się prawda.
Zaznaczmy naprzód, że Biblia potrzebuje wykładu. Dla przekonania się o tem, dwie drogi stoją przed nami otworem. Pierwszą jest zbadanie samychże Ksiąg świętych. Wystarcza przeczytać kilka kart, by się przekonać o licznych trudnościach w zrozumieniu tekstu. I czyż może być inaczej? Te księgi dotykają przedmiotów, wychodzących poza obrąb pojętności ludzkiej; napisane zostały w językach obcych, znanych nielicznym zaledwie uczonym; przekłady, jakich dokonano, w wielu razach dają się zrozumieć, tylko przez porównanie z oryginałem, od którego pochodzą; wreszcie te księgi sporzą.dzone zostały w odległych od nas epokach i w okolicznościach, z których wiele rzeczy pozostanie dla nas na zawsze tajemnicą. Drugą drogą, prowadzącą do tegoż przekonania, jest fakt, dający się widzieć u naszych przeciwników. Panuje śród nich zdumiewająca rozmaitość różniących się między sobą tłómaczeń, jakie oni nadają najważniejszym ustępom Biblii: ta rozmaitość byłaby niemożliwa, gdyby Biblia była jasna i zrozumiała dla najprostszych umysłów.
Biblia tedy nie może się obyć, bez tłómacza. Skądinąd nie można zgodzić się na to, aby Duch Św. był tym tłómaczem, udzielającym swego światła każdemu pojedynczo wiernemu. Gdyby bowiem tak było, nie nasuwałby odnośnie do tego samego ustępu każdemu z wiernych odmiennego i sprzecznego sensu, jak to widzimy, że się dzieje w umysłach naszych braci, oderwanych od jedności wiary. Gdzie więc znaleźć tłómacza dostatecznie wykwalifikowanego, by zdołał pogodzić tę osobliwą, rozmaitość i postawić swój wykład jako podstawę i regułę wiary? Tym. tłómaczem może być w rzeczywistości z powagą stanowczą tylko Bóg sam; bo skoro on sam zna doskonale wszystko, co oznacza jego słowo, on jedynie może nam objawić jego znaczenie w sposób nie omylny. Zamiast mówić bezpośrednio do każdego z wiernych, wybrał sobie organ żyjący, któremu nadał przywilej nieomylności. Tym organem jest Kościół nauczający. Do niego to Mistrz powiedział: idąc nauczajcie wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, nauczając je chować wszystko, com wam kolwiek przykazał: a oto ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata.
To nauczycielstwo, rzecz oczywista, jest powszechne, rozciąga się do całego słowa bożego pisanego i niepisanego: Kościół nauczający ma za zadanie tłómaczyć jego znaczenie prawdziwe i wymagać by się tegoż trzymano. Najdawniejsi Ojcowie Kościoła uznawali i głosili to posłannictwo jego. Św. Ireneusz mówi: "dzięki następstwu biskupów, prawowicie w różnych Kościołach ustanowionych, doszły do nas wiernie przechowane: całkowite używanie Ksiąg świętych… ich czytanie bez usterek i właściwe tłómaczenie sensu Pisma (secundum Scriptiuras expositio leqitima)" (Haer. IV, 33 ,8). Tertulian: "Nie należy przeto uciekać się do Pisma i wszczyać walki na gruncie tegoż… Sam porządek rzeczy wymagał aby zbadano naprzód … do kogo należy wiara sama; czy jem jest Pismo; przez kogo, od kogo, kiedy i komu powierzona została nauka, która czyni chrześcijan. Gdyż gdzie się okaże prawda w nauczaniu i w wierze chrześciańskiej, tam też się znajdzie prawda Pisma i tłómaczeń wszystkich podań chrześcijańskich." (Praescrip. 18). Owóż na innem miejscu (n. 20, 21) Tertulian wykazuje, iż prawdy nauki chrześciańskiej należy szukać u biskupów, którzy są prawowitymi następcami biskupów, ustanowionych przez apostołów. Klemens Aleksandryjski: "Wszystko jest w ręku tych, którzy mają rozumienie; to jest tych; którzy przechowują tłómaczenie Pisma, wyjaśnione przez samego Pana, pojmując takowe wedle prawidła Kościoła," (Strom. VI, p. 676).
Przyznając w taki sposób Kościołowi prawo tłómaczenia autentycznego Ksiąg świętych, Ojcowie i Doktorowie nie zamierzają stawiać Kościoła wyżej ponad Pismo; nie chcą przenosić, że użyję wyrażenia protestanckiego, słowa ludzkiego nad słowo boże. Ta ich nauka, przeciwnie, poddaje Kościół Pismu św., ponieważ ono stanowi dyrektywę w kwestyach wiary, przez Kościół strzeżonej; lecz stawia ona Kościół przez nieomylne rozumienie i tłómaczenie Pisma św. ponad zawodne, mylne, rozumienie i tłómaczenie słowa Bożego ze strony poszczególnych umysłów każdego z wiernych. Zresztą, któż nie widzi, że gdyby zarzut protestantów miał jakiekolwiek znaczenie, ostrze tegoż zwróciłoby się przeciwko własnej ich piersi? Przyznając bowiem jednostkom prawo tłómaczenia Biblii, kładą ponad Pismo każdego najprostszego i najbardziej nieświadomego z pośród wiernych, tłómaczącego na własną rękę tekst biblijny.
Niemasz więcej siły i w tym drugim argumencie, jaki spotykamy pod piórem protestantów. Popełniacie, mówią oni, w swym systemie ten błąd dyalektyczny, który się nazywa błędnem kołem (petitio principii albo circulus vitiosus). Utrzymujecie, że prawdziwy sens Pisma świętego może wam być znany z całą pewnością jedynie przez nauczycielstwo kościelne; a sam fakt, że istnieje takie nauczycielstwo, znany wam jest jedynie z Biblii. Skoro zaś tak jest, to myśl, zawarta w Piśmie świętem, która wedle was nie jest pewną bez orzeczenia nauczycielskiego, nie może wam objaśniać, ani uzasadniać tego nauczycielstwa, ani tern samem dozwala wam opierać cośkolwiek na tej powadze. Z tego zaś wynika, że zarówno teorya nauczycielstwa w Kościele, jak i prawdziwy sens Biblii pozostaną dla was na zawsze dwiema zagadkami; jesteście skazani na zamknięcie się - logicznie nieuniknione - w sceptycyzmie bez wyjścia odnośnie do samych już podstaw wyznawanej przez was nauki.
Cały zarzut spoczywa na pomieszaniu pojęć. Byłoby istotnie błędne koło w nauce katolickiej, gdyby poza niezawodnem tłómaczeniem magisteryalnem nie można było z dostateczną pewnością, poznać sensu żadnego tekstu biblijnego; niema zaś żadnego błędu logicznego, jeśli samo zastosowanie racyonalnej hermeneutyki wystarcza do odnalezienia prawdziwego sensu pewnych ustępów w Piśmie św., z których wywodzą się fakt i prerogatywy nauczycielstwa w Kościele. Owóż takim właśnie jest sposób dowodzenia katolickiego. Uważając Biblię przedewszystkiem jako zabytek historyczny o niezaprzeczonej wiarogodności i rozczytując się w niej, znajdujemy tam pewną ilość ustępów, które, w całości wzięte, wykazują jasno, że
- Jezus został posłany od Boga i że tem samem Jego dzieło jest Boże;
- że ustanowił On Kościół czyli zgromadzenie wiernych i wtem zebraniu ciało pasterskie, podwładne naczelnemu przewodnikowi;
- że dał tym pasterzom misyę i władzę nauczania w sposób nieomylny wszystkich prawd, objawionych ku zbawieniu wiecznemu.
W stosunku do protestantów system ten powinienby mieć jeszcze większe znaczenie; przypuszczają oni bowiem a priori, że Biblia, obejmująca tylko co wzmiankowane ustępy, jest natchnienem słowem Bożem. Co do katolików, to przyjmują oni natchnienie wszystkich Ksiąg świętych na mocy świadectwa bożego, jakiego im dostarcza tradycya apostolska, przekazana przez nieomylne nauczycielstwo Kościoła. Na koniec z tegoż źródła czerpią katolicy nieomylny wykład tekstu natchnionego. Ustępy biblijne, których świadectwo czysto faktyczne, dziejowe, (niezależne od ich natchnienia) posłużyło do udowodnienia nieomylnego nauczycielstwa, mogą z kolei być objaśniane, wykładane mocą tegoż nauczycielstwa o tyle, o ile są i one także słowem Boga; za takie podawanem przez Kościół. To tłómaczenie, stwierdzając wykład i rozumienie, zdobyte już na drodze wyrozumowanej hermeneutyki, wyciska na nich pieczęć niewątpliwej, nieomylnej prawdy.
Ale spodoba się może komu powiedzieć: jeśli Kościołowi przyznajecie prawo tłómaczenia Biblii, czem się dzieje, że i u was pojedynczy doktorowie puszczają się na objaśnianie Ksiąg świętych; i że ich wykłady są nie mniej różne między sobą, jak u protestantów? Odpowiadamy, że jeśli Kościół zachował dla siebie tylko doktrynalny wykład Biblii, to dozwala uczonym na objaśnianie egzegetyczne wszystkich tekstów, których rozumienia Kościół nie oznaczył stanowczo… W tej sferze dość miejsca dla swobodnej pracy egzegetów, byle tylko nie przekraczali granic tłómaczenia doktrynalnego i poddawali wszystkie swe poglądy osobiste pod kontrolę najwyższą nauczającej władzy Kościoła.
Wykład doktrynalny Pisma św. odbywa się w Kościele dwojakim sposobem: przez autentyczne określenie i przez zwykłe a zarazem powszechne nauczanie, ujawniające się w jednomyślnej zgodzie Ojców. Podług tej zasady Koncylium Trydenckie sformułowało prawidła i wskazówki do tradycyjnego wykładu (w dekrecie o wydaniu i używaniu Pisma sw.), Oto jego brzmienie: "Następnie dla okiełznania umysłów swawolnych, Koncylium stanowi, by nikt, polegając na własnej roztropności, nie śmiał w kwestyach wiary i obyczajów, służących do rozrostu nauki chrześciańskiej, wypaczając sens Pisma św. podług swego przywidzenia, tłómaczyć je (Pismo) wbrew rozumieniu, jakie przyjmował i przyjmuje Kościół św., matka nasza, do którego należy sądzić o prawdziwem rozumieniu i prawdziwym wykładzie Pisma św., lub też wbrew jednomyślnej zgodzie Ojców; choćby nawet tego rodzaju tłómaczenia nie miały być nigdy ogłaszane. Wszyscy zaś, którzyby czynili naprzekór (niniejszemu zakazowi), mają być wskazani przez biskupów i dotknięci karami określonemi przez prawo" (Sess. IV). To prawidło, jak je wyjaśnił Sobór Watykański, nie jest li tylko negatywne, ale zarazem i pozytywne; to jest, że wkłada ono na tłómaczów obowiązek trzymania się w wykładzie Pisma św. rozumienia Kościoła i Ojców. (Por. Konc. Wat. Konst. Dei Filius, rozdz. II). Spróbujmy wykazać całą rozciągłość tego dekretu.
Przedewszystkiem co rozumieć należy przez te słowa: sens przyjęty przez Kościół? Podług wszystkich teologów, którzy komentowali ten dekret, rozumieć należy sens wyraźnie określony przez Kościół nauczający, to jest przez Najwyższego Pasterza przemawiającego ex cathedra, lub też przez Koncylium, będące z nim w Jedności, czy ono będzie ekumeniczne, czy partykularne, byle w tym ostatnim wypadku jego powaga została zaakceptowana przez cały Kościół: tak się miało np. z drugiem Koncylium Arauzykańskiem (Orange). Godny zaznaczenia przykład określenia pierwszego sposobu, stanowiło potępienie komentarza doktora Isenbiehl'a na proroctwo o Emanuelu. Przez Brewe z dnia 20 września 1779 r. papież Pius VI potępił uroczyście wykład tego autora. Co do drugiej formy określenia przykładów jest poddostatkiem. Poprzestańmy na przytoczeniu kanonów Koncylium Trydenckiego, określających sens i myśl słów Chrystusa, które wykazują konieczność chrztu i władzę kapłanów w Sakramencie Pokuty.
Papież i Koncylia dwojako mogą określać sens danego tekstu: wprost lub ubocznie; wprost, kiedy ze stanowczością, nie dopuszczającą dyskusyi, formalnie orzekają znaczenie tego lub innego tekstu, albo też potępiają inaczej rozumiejących; ubocznie, kiedy z pewnego ustępu wyprowadzają dowód na poparcie prawdy przez siebie zdefiniowanej. Ten sposób uboczny wystarcza do wskazania z całą pewnością znaczenia, przyjętego przez Kościół. W rzeczy samej, mówi Patrizi, ile razy papieże "w formie stanowczej podają dogmat, nie występują z nim, jako z czemś nowem; lecz wywodzą go to z Pisma św. to z podaniowego nauczania Ojców; aby się więc odnośnie do pierwszego źródła nie mylili (Papieże lub Koncylia), muszą być koniecznie pewni znaczenia słów przytaczanych. Dlatego też kiedy przy potwierdzaniu określonego przez siebie dogmatu powołują się na świadectwa, wzięte z autorów świętych, albo kiedy orzekają, że ten lub ów dogmat może być udowodniony przez te lub owe świadectwa, czynią toż samo, jak gdyby dawali wyraźne określenie sensu rzeczonych świadectw" (De inierpret. Script., t. I, p. 62). Niekiedy Papieże i Koncylia używają słów Pisma św. dla wyrażenia własnych swych myśli. W tym wypadku sens, jaki im nadają, może być tylko przystosowany (accommodatitius); skutkiem tego też, nie można zeń nic wyprowadzać na rzecz określenia sensu literalnego. Innym razem posługują się tekstami biblijnymi nie dla ich wytłómaczenia autentycznego, lecz na sposób kaznodziei, by na nich osnuć naukę dogmatyczną lub moralną. Naówczas objaśnienia ich mają takąż samą wartość, jak u Ojców, przemawiających, jako uczeni prywatni, albo jak u zwykłych tłórnaczy katolickich. Ilość tekstów, których sens został przez Kościół wprost określony, jest stosunkowo bardzo mała. Nierównie więcej jest takich, które były przedmiotem określenia ubocznego, pośredniego.
Drugiem prawidłem, postawionem przez Koncylium Trydenckie, jest jednomyślna zgoda Ojców. Przez wyraz Ojcowie, rozumie należy nie wszystkich pisarzy kościelnych, nie wszystkich nawet Świętych, których Kościół uznał uroczyście za swych doktorów, lecz tych, którzy przez swą wiedzę, świętość i dawność, zyskali sobie w Kościele ten specyalny tytuł. Liczba ich jest znaczna: stanowią oni w Kościele jaśniejący blaskiem łańcuch, którego ogniwa ciągną się od I-go aż do XII wieku, poczynający się od Klemensa Rzymskiego a zamykajacy się na św. Bernardzie. Aby jednak, wedle brzmienia dekretu synodalnego, być obowiązanym do trzymania się ich wykładu Biblii, potrzeba, by z ich strony zachodziła zgoda w przyjęciu jednego i tegoż samego sensu, i aby ta zgoda była jednomyślna. Zgoda nie jest prostym przypadkowym zbiegiem jednakowego zapatrywania się na przedmiot, jaki Ojcowie poczytują za otwarty dla swobodnego badania; jest to zejście się, spotkanie, formalna wspólność myśli w pewnem twierdzeniu, wyłączająca wszelką wątpliwość co do przyjętego sensu, oparta przy tem na tradycyjnej myśli Kościoła, niezależnie od zasad i przepisów hermeneutycznych. I dlatego to baczyć należy starannie, czy Ojcowie ci swój sposób zapatrywania podają jako doktorowie i teologowie prywatni, czy też wyrazają je jako świadkowie przekazanej sobie kościelnej tradycyi. Tego rodzaju świadectwo, jeśli tylko wiernie oddaje tradycyę, będzie niechybnie jednomyślnem, ponieważ prawda jest jedna. Ta jednomyślność, wymagana przez Koncylium Trydenckie, nie ma być matematyczną i bezwzględną: dość by była moralną i względną. Oto jak odnośne słowa Soboru tłómaczy profesor Rzymski, Ubaldi (Introd. in S. Script., t. III, p. 267 et 278): "Zachodzi jednomyślność moralna we właściwem znaczeniu, kiedy znaczna i znakomitsza część Ojców, wziętych we wszystkich epokach, zgadza się na pewnym punkcie. Po wtóre Ojcowie, nawet w małej liczbie, mogą niekiedy stanowić jednomyślność moralną w sposób domniemany i, że tak powiem, wirtualny, kiedy ze swej strony zgodnie podają i wbijają niejako w umysł czytelnika absolutnie i stanowczo pewien wykład, podczas gdy inni, współcześni, lub późniejsi, nie oponują temu tłómaczeniu; ddyż wtenczas pierwsi, wedle domniemania, wyrażają myśl Kościoła, drudzy zaś wyrażają się w ten sposób, iż można domyślać się ich zgody z tamtymi, lubo nie mieli sposobności wyrażenia zewnętrznie własnego zdania." Ilekroć zgoda Ojców nie ma tego podwójnego charakteru: twierdzenia doktrynalnego tudzież jednomyślności moralnej i względnej tylko co wyjaśnionej, ale kiedy Ojcowie wykładają tylko swoją opinią egzegetyczną, albo kiedy pewna ich część wypowiada się za jednym sensem, druga obstaje przy innym, żadne prawo Kościoła nie znagla tłómacza do trzymania się sensu oznaczonego.
Pozostaje nam rozejrzeć się w naj drażliwszym punkcie dekretu Trydenckiego, mianowicie w dokładnem oznaczeniu tego, co w Piśmie św. stanowi przedmiot tegoż dekretu.
Samo Koncylium ogranicza zastosowanie podanego przez się podwójnego prawidła wykładu do rzeczy wiary i moralności, służących ku, rozrostowi nauki chrześciańskiej. Do rzeczy zaś tych należą ustępy Pisma sw., tyczące się wiary lub obyczajów i stanowiące podwójny przedmiot nauki objawionej, a przez to służącej do dźwignięcia i utrwalenia duchowej budowli tej nauki. Należy więc z liczby perzedmiotów, podlegających temu dekretowi, wyłączyć te miejsca Pisma św. w których jest mowa o rzeczach obcych dogmatowi lub obyczajom, jakiemi są np. historya, geografia, wiadomości przyrodnicze i t. d., odnośnie do których, jak mówią Patrizi i Ubaldi: "Kościół nie zwykł wypowiadać swego zdania w tych materyach Ojcowie Kościoła nie są świadkami tradycyi, a tem samem ich powaga ma tyle wartości, ile jej mają argumenta, któremi popierają swój wykład." Oto jest, zdaje się, dostatecznie określony przedmiot prawa soborowego: jest nim tłómaczenie miejsc doktrynalnych Biblii. Ale jakże odróżnić miejsca doktrynalne od niedoktrynalnych? Trudność rozpoczyna się z chwilą rozgraniczenia, gdzie mianowicie dwie te kategorye się stykają i na pozór wzajem ze sobą zlewają. Próbowano różnych formuł dla rozklasyfikowania obu rodzajów miejsc biblijnych. Najdokładniejszą z nich, przyjętą powszechnie przez teologów, jest następująca: miejsca doktrynalne są te, które wyrażają naukę dogmatyczną, albo które dotyczą wprost nauki objawionej. Należy zauważyć, że charakter doktrynalny całego jakiegoś ustępu nie ściąga się koniecznie do wszystkich jego pojedynczych szczegółów. Jeśli te szczegóły same przez się obce są nauce objawionej, nie podpadają, pod treść dekretu synodalnego. Naprzykład: uzdrowienie paralityka, dokonane przez Zbawiciela dla udowodnienia, że ma prawo odpuszczania grzechów, jest oczywiście faktem dogmatycznym; lecz sposób, w jaki tragarzom udało się umieścić chorego u stóp Chrystusa, jest okolicznością zupełnie obojętną dla nauki objawionej. Tak samo nie zdaje się, by całe to opowiadanie należało zaliczać do rzędu miejsc doktrynalnych dlatego tylko, że w niem jest wzmianka o nadprzyrodzonej interwencyi Boga. Św. Tomasz wyłącza formalnie z kategoryi tekstów doktrynalnych te, które nam opisują sposób i porządek stworzenia; w działaniu bożem, które się przedstawiło w tej lub owej postaci i w ten lub ów sposób, upatruje on tylko pośredni związek z nauką wiary (In 2 Sent. 12, 2 in corp.).
Wedle tego, cośmy widzieli, Kościół, w swoim dekrecie o tłómaczeniu Biblii, wyraża swe prawo do wykładu tylko odnośnie do tekstów doktrynalnych. Na Koncylium Watykańskiem, kiedy chodziło o wznowienie i autentyczne wyjaśnienie tego dekretu, jeden z biskupów zaproponował usunięcie ograniczenia: in rebus fidei et morum ad aedificationem docirinae Christianae pertinentium. Mimo talentu z jakim prałat ten rozwinął argumenty za rzeczenem usunięciem, odnośny referent synodalny wyraził zdanie, że poza obrębem treści doktrynalnej należy pozostawić zupełną swobodę tłómaczeniom, nie dotykającym dogmatu natchnienia. Koncylium, stając po stronie tego zdania, utrzymało klauzulę ograniczającą. Wierny tej zasadzie, Kościół św. nigdy nie określił znaczenia tekstu, obojętnego dla nauki objawionej; i nie jest rzeczą prawdopodobną, by to kiedykolwiek miał uczynić. Mógłby to jednak, powiadają niektórzy teologowie, uczynić, ponieważ wszelka prawda, wypowiedziana w Piśmie św., będąc słowem Bożem, stanowi część materyalnego przedmiotu wiary i jako taka wchodzi w zakres nieomylnego nauczycielstwa Kościoła. (Por. Acta et decr. Conc. recens. Collect. Lac., VII. c. 240; i Cornely, Intruduct. in V. T. libros sacros, p. 591).
Tak pojęte prawidło wykładu tekstów Pisma św. ma podwójną zaletę: że chroni prawdziwą myśl nauki objawionej od wszelkiej skazy i że pozostawia tłómaczom całą swobodę, jakiej tylko mogą rozsądnie wymagać. Ujawnia ono jeszcze raz tę wysoką mądrość, która się unosi ponad wszystkimi czynami naczelnej Władzy Kościelnej.
Rzeczone prawidło było jednak przedmiotem zaciętych napaści. Pod naciskiem tego tyrańskiego prawidła - mówią nasi przeciwnicy - tłómacze, wierni Rzymowi, postawili się po za obrębem umiejętności egzegetycznej. Cała ich praca ograniczać się musi na zaregestrowaniu niewolniczem wykładów z góry określonych i na obronie tychże. Za pomocą kilku przebrzmiałych starych argumentów krytyka i nauka mogą sobie protestować: ich światło musi gasnąć pod osłoną powagi. By odrazu uchwycić czczość tego zarzutu, zauważmy, że teksty, których sens został określony przez formalne orzeczenie Kościoła, albo przez jednomyślną zgodę Ojców, stanowią zaledwie małą cząstkę naszych Ksiąg św., i że teksty te należą właśnie do tych, których sens prawdziwy, określony "z góry," można z całą łatwością oznaczyć zapomocą dowodów, zaczerpniętych z tychże źródeł, z których brać zwykli nasi przeciwnicy. To też nie wahamy się powiedzieć, że niema ani jednego egzegety katolickiego, dla którego przyjęcie sensu określonego przez Kościół równałoby się ofierze z własnego zdania i skazaniu się na ślepe posłuszeństwo. Lecz, gdyby nawet tego rodzaju ofiara była kiedy potrzebna, to Kościół działałby mądrze, zmuszając do niej swe dziatki; działałby nierównie mądrzej, niż gdyby wyrocznie Boże wystawiał na niebezpieczeństwo wykładu błędnego, wyrocznie, które wypowiadają cenniejsze wierzenia Kościoła, których on jest nieomylnym stróżem.
Odnośnie do wszystkich tekstów obojętnych samych przez się dla dogmatyki i etyki, jakoteż wszystkich tekstów doktrynalnych, których sens nie został określony ani przez orzeczenie Kościoła, ani przez jednomyślną zgodę Ojców, tłómacz katolicki zachowuje zupełną swobodę. Rzecz oczywista, że ta swoboda nie jest tak nieograniczona, jakiej się domagają niewierzący: nasze wierzenia wkładają na nas, istotnie, pewne przepisy hermeneutyczne, z którymi się nie liczy niedowiarek. Ale te przepisy nie tylko nas nie krępują, lecz przeciwnie kierują naszemi krokami i nie pozwalają nam zbłąkać się w niesłychanie ciemnych niekiedy ścieżynach egzegezy. By się o tem przekonać, dość będzie zaznaczyć, czem się stały karty Biblii w rękach tych krytyków, wyjarzmionych z pod wszelkiej innej zasady przewodniej krom ich indywidualnego rozumu. Na wszystko się targnęli. Nic nie znalazło łaski w oczach tych rozpasanych nowożytnych Wandalów: ani najczcigodniejsze dogmaty chrześcijańskie, ani najczystsze zasady nauki obyczajów. Tajemnica Trójcy św., Bóstwo Jezusa Chrystusa, pochodzenie i skuteczność sakramentów, rzeczywista obecność w Eucharystyi, wysoka godność dziewictwa i t. d. Wzystkie te prawdy, jasno wypowiedziane w Piśmie św., sponiewierane zostały przez krytykę bezbożną, która nie zna żadnego prawa ani żadnej miary.
Całkiem odmienne jest postępowanie egzegety katolickiego. Przeświadczony, że każdy tekst autentyczny w Biblii jest nieomylnem słowem Boga, nie przepomni nigdy o względach należnych wyrokom Bożym; cześć tę okaże on w staranności, jakiej dołoży, aby swój wykład pogodzić ze wszystkiemi prawidłami hermeneutyki kościelnej. Pierwszem z tych prawideł jest analogia wiary katolickiej. Ta sprawi, że egzegeta katolicki odrzuci wszelki sens, niedający się przystosować do ram tradycyjnej nauki kościelnej. Zważy następnie z pilnością nie mniejszą od przeciwników, czy jego wykład przystaje do usus loquendi, to jest do znaczenia słów i zwrotów używanych przez autora, którego tekst objaśnia; baczyć będzie czy zamierzone przezeń tłómaczenie pozostaje w zgodzie z miejscami równoległemi i ze wszystkimi szczegółami kontekstu. Rozumny tłómacz nie będzie polegał na własnem tylko zapatrywaniu; poszuka rady u poprzedników; będzie wolał pójść raczej za wielkimi mistrzami egzegezy katolickiej, niż za pretensyonalnymi nowatorami ze szkoły racyonalistowskiej. W każdym razie nie będzie ich bezwzględnie lekceważył, lecz przyjmie ich wnioski z ostrożnością. Z drugiej strony nie będzie się lękał nauki: zanotuje starannie jej wnioski, bacząc, co tam jest pewnego, a co prawdopodobnego. Jeśli mu nawet wiedza otworzy niekiedy nowe widnokręgi, nie ulęknie się przed ich zaznaczeniem; ale zanim przyjmie nowy wykład, nasuwający się dzięki zdobyczom umiejętności, dołoży naprzód starania, by się przekonać, czy jest on zgodny z tekstem świętym, rozsądnie pojmowanym.
Pytamy się teraz, czego się może obawiać egzegeta, postępujący drogą tak rozumnych zasad? Dopóki je będzie stosował z odpowiednią ostrożnością, utrzyma się na prostej drodze; a gdyby z niej kiedy zboczył, wnet by go na nią wprowadziła swobodna i uczciwa krytyka, która, byle ją stosować szczerze i uczciwie, sprowadza niechybnie tryumf prawdy. Niechaj też nikt nie mówi, że Kościół katolicki nie pozwala na swobodne rozstrząsanie wiary. Zarzut to bezzasadny: fakta co innego mówią.
Słyszę jednak, że przyciwnicy nasi zarzucają nam proces Galileusza. Tu przynajmniej, powiadają, Rzym zatamował swobodny bieg wiedzy ludzkiej! Wyznajemy otwarcie, że tym razem dwór Rzymski przekroczył zwykłą ostrożność, i że nie Kościół, który był i jest nieomylny, lecz sąd kościelny potępił, jako przeciwną Pismu św., opinię, którą później stwierdziła nauka. Ale tu, jak wszędzie indziej, należy powiedzieć, że wyjątek potwierdza ogólną zasadę i niema wcale powodu lękać się tego, że fakt podobny znajduje się w rocznikach rzymskich.
Literatura.
- Cornely, "Historica et critica introductio" in V T. libros sacros, T. I p. 586-593
- Th. Lamy, "Introductio in Sacram Scripturam" (Ed. 3), T. I, p. 231-246
- Pairizi, "De interpr. Script. Sacr." T. I, p. 61-68
- U. Ubaldi, "Introd. in Sacr. Script" T. III, p. 240-283
- Ranolder, "Hermeneutica Sacra" p. 243 - 336
- Franzelin; "Tract. de div. Trad. Theses" VII, X, XVIII